- Szczegóły
- Opublikowano: 07 listopad 2009
Chciałabym opowiedzieć Wam, jak Bóg działa w moim życiu. Nazywam się Agnieszka, niedługo skończę 34 lata.
Zacznę może szybciutko od początku: urodziłam się w Hajnówce, w rodzinie prawosławnej. Moja mama chodziła (i chodzi) do cerkwi, pilnowała świąt cerkiewnych itd. a tata do cerkwi nie chodził w ogóle. W domu nie rozmawialiśmy nigdy o Bogu. Nie chodziłam na lekcje religii ani w podstawówce ani w liceum, chyba nie była wtedy obowiązkowa… Nie znałam zupełnie nawet historii biblijnych, Jezus Chrystus był taką samą postacią historyczną jak Mieszko I. O Bogu, historii Jezusa wiedziałam tyle, co z telewizji, nie kojarzyłam sobie nawet, że Biblia jest to tekst niezmieniony od wieków. Może to wielu zdziwi, ale w moim domu w ogóle nie było Biblii, nigdy nie miałam jej w ręku, zupełnie nie znałam…
Teraz, przy wypisywaniu Natalki z religii prawosławnej, spotkałam się z zarzutem, że robię straszną rzecz, że wiarę zmieniam. Nie, ja nie zmieniłam wiary, bo jej nie miałam. To, że urodziłam się w rodzinie prawosławnej nie oznacza, że wierzę w prawosławie. Zacytuję: to, że ktoś się urodził na lotnisku nie oznacza, że jest samolotem. W cerkwi odrzucałam wszelkie obrzędy już jako dziecko: nie rozumiałam języka, nie wiedziałam, dlaczego tyle czasu muszę stać w przepełnionej cerkwi, robić dokładnie to, co inni, całować określone relikwie w określonej kolejności, uczyć się na pamięć tekstów zupełnie dla mnie niezrozumiałych… Ja nie rozumiałam dlaczego, nie widziałam najmniejszej potrzeby, żeby obcemu człowiekowi wyznawać swoje grzechy w myśl zasady: byle szybko, bo długa kolejka za tobą. Już w podstawówce przestałam do cerkwi chodzić. Opracowałam sobie za to sposób rozmawiania w myślach z Siłą Wyższą. Nie nazywałam jednak Jej Bogiem.
A jednak teraz widzę, że Bóg mnie przez całe życie prowadził, żebym mogła w końcu przyjść do Niego. Od małego wiedziałam, że nie wolno palić, pić alkoholu, kląć, kłamać, że należy wstawiać się za słabszymi, samochód prowadzę zgodnie z przepisami. Nigdy nie spróbowałam żadnej używki, dym papierosów mi szkodzi, nie pozwalałam nikomu palić w mojej obecności, nie wiem, co to stan nawet lekkiego upojenia alkoholowego, narkotyków nie widziałam na oczy. A przecież byłam w liceum, gdzie to było, mieszkałam w akademiku politechniki, ale potrafiłam odrzucić nałogi, że tak nazwę cielesne. Myślałam o sobie, że jestem dobrym człowiekiem, że żyję zgodnie z wszelkimi normami uczciwości, i pewnie gdybym mnie ktoś zapytał, gdzie myślę, że trafię po śmierci, pewnie bym liczyła na niebo a nie piekło. Ale nie ma ze mną tak łatwo: ja mam za to strasznie długą listę grzechów innych, wewnętrznych: egoizm, zazdrość, złość, agresja, nieumiejętność przyznawania się do winy, nieumiejętność przepraszania, obłuda, pycha, zabijanie słowem...
Mój mąż też pochodzi z rodziny prawosławnej i miał identyczne poglądy na chodzenie do cerkwi jak ja, więc nie było problemu, po prostu nie chodziliśmy nigdzie. Jak się 10 lat temu urodziła Natalka, ochrzciliśmy ją w cerkwi, bo „przecież gdzieś trzeba było ochrzcić”. Potem z Julką tak samo. Oczywiście wszelkie ku temu sprawy inicjowała moja mama. Nie chodziłam do spowiedzi, do priczasti, nawet batiuszka po kolędzie na mnie nie trafiał, przez co zerwała ze mną kontakty moja prawosławna sąsiadka… Przez wiele lat nawarstwiał się też problem ze świętami Bożego Narodzenia. Nawet wtedy nie chodziłam do cerkwi, bo nie wiedziałam po co. Drażniło mnie, że nie rozumiem potrzeby świąt, nie wiedziałam, o co chodzi ludziom, jak mówią o atmosferze świąt itp. Do tego stopnia, że poprzedniej Wigilii kategorycznie sobie postanowiłam, że nie będę w ogóle obchodziła tego czasu jako świąt, wyłącznie na świecko: choinka, prezenty, spotkania ze znajomymi.
Trzeba też dodać, że w swoim najbliższym otoczeniu miałam kilkoro z Was - wierzących chrześcijan. Z Kasią Siewko, moją szwagierką, pracujemy razem już prawie 10 lat, od 7 lat prowadzimy razem teatr, więc nasze kontakty automatycznie są bardzo bliskie. Nigdy nie miałam problemu, że ona jest Baptystką, znałam historię Artura - rodzonego brata mojego męża, wiedziałam, jak ta wiara pomogła mu wyjść na prostą, współpracowałyśmy przecież i z Elą Bubienko, byłam nawet w ubiegłym roku na koloniach w Narewce, znałam większość „kościołkowych” dzieci itp. Kasia całe szczęście nie próbowała mnie nawracać, owszem pytałam ją kilka razy, co to za Kościół, czym się różni, ale najważniejszej Ewangelii nigdy w zasadzie nie usłyszałam. Nie widziałam w jej wierze nic, co mogłoby mnie odstraszyć, w żadnym razie nie próbowała mi przemycać nawracania w naszych kontaktach, bo to by pewnie mnie odepchnęło. Ja z kolei na jej pytania o moje kontakty z Bogiem odpowiadałam, że nie mam potrzeby chodzenia do żadnego kościoła.
Jednak coraz bardziej zaczęłam zdawać sobie sprawę, że mam jakąś pustkę w sercu, czegoś mi brakuje. Niby mam super rodzinę, kochającego męża, cudowne córeczki, mam gdzie mieszkać, nie głoduję, a jednak czegoś brakowało, nie potrafiłam być w pełni szczęśliwa. Jak pewnie większość ludzi miałam w małżeństwie również gorsze chwile, gdzie się nie dogadywaliśmy, miałam jak zwykle za duże wymagania i kiedy Kasia poinformowała mnie, że pod koniec lipca tego roku będą organizowane wczasy rodzinne w Kopanicy, to się zainteresowałam. Powiedziała mi, że to będzie w ośrodku chrześcijańskim, dla rodzin z kościółka. Część osób znałam, lubiłam, miałam przez to pewność, że nie będzie używek, że będą dzieci w wieku moich córek, w tym część bliskich koleżanek mojej Natalki z Narewki. I ku zdumieniu Kasi poprosiłam, żeby mnie zapisała, wprawdzie z samymi córkami, bo mąż w tym czasie będzie pracował w Białymstoku, ale że pojadę. Tym większą miałam chęć, gdy się dowiedziałam, w zasadzie niedługo przed wyjazdem, że będą tam również wykłady na temat małżeństwa. Doznałam takiego ukojenia, że właśnie na coś takiego czekałam, że to coś dla mnie, że może dowiem się, jak mam poprawić układy z mężem. Może i ktoś się zastanawiał, dlaczego na wczasy jedzie rodzina nie-chrześcijańska, ale całe szczęście to Kasia była organizatorem i nikt mnie nie wykreślił.
Nie wiedziałam jednak jak bardzo ten wyjazd zmieni moje życie. Było super, poznałam cudownych ludzi: Jolę i Mariana Harasimczuk, usłyszałam ich świadectwa, poznałam Alimowskich, żebyście wiedzieli, jak Ewa barwnie i zabawnie potrafi opowiadać, no i oczywiście poznałam bliżej pastora i jego żonę Grażynkę. Okazało się, że wykłady pastora na temat małżeństwa przerosły moje najśmielsze oczekiwania, to było dokładnie to, czego potrzebowałam, w pewnym momencie odważyłam się zapytać i zaczęłam je nagrywać, aby potem dać odsłuchać mojemu mężowi. Dodatkowo „powaliły” mnie pieśni śpiewane przez Irka i Ewę. Wiecie, mam na ten temat jedną teorię: dawno temu swoje uczucia, swoją wrażliwość zaczęłam obudowywać murem, żeby nikt mnie nie skrzywdził. Musiałam na zewnątrz być silna, samodzielna, samowystarczalna, żeby nikt nie potrafił mnie złamać. Powstawał piękny mur, a nawet wieża, dookoła mojego serca, do tego stopnia, że zaczęłam uważać, że ja już nie mam żadnych uczuć, stworzyłam z siebie cyborga: piękny walec z muru otaczający ogromną pustkę w środku. Ale coś jeszcze musiało się we mnie tlić, bo ten mur miał dziurki, zapewne do oddychania dla serca. I Jezus to wiedział. Wiedział, że jak ktoś przyjdzie do mnie z siłą, nakazem, to mój mur go odepchnie. Ale On przyszedł do mnie z piosenką, która wpłynęła dokładnie przez te dziurki i przypomniała mi, że mam serce. Tak samo kazania Irka: nie krzyczały, nie rozkazywały, ale szeptały mi słowa Biblii przez te dziurki. Tak jak Irka i Ewy piosenki…
To było coś niesamowitego, tak mnie to uderzyło prosto w serce, ja po prostu chciałam być z tymi wszystkimi ludźmi w jednym gronie, dołączyć do nich, swoim życiem, podejściem, zachowaniem dali mi super świadectwo. Dodam, że wszyscy na wczasach byli wierzący oprócz mnie i jednego pana. Ale pomimo, że nikt z nich mi nie dał odczuć, że jestem inna (jak się teraz dowiaduję to połowa z tych rodzin nie wiedziała, że nie byłam nawrócona), wyraźnie czułam, że jestem inna, że oni mają coś, czego ja nie mam i nie jestem taka jak oni. Ale naprawdę nie rozumiałam czego ja nie mam, myślałam o sobie jako o dobrym człowieku, ale wiedziałam, że nie uważają mnie za nawróconą, cokolwiek to znaczy. W moim sercu pojawiło się nieznane uczucie, taka informacja, że za chwilę coś się stanie, coś się zmieni. Oczywiście nikomu słowa nie powiedziałam o tym, co czułam, dopiero na pożegnanie z pastorem powiedziałam, że będę potrzebowała rozmowy. Po Kopanicy wyjeżdżaliśmy całą rodzinką na 2-tygodniowe wczasy w górach i zaraz po powrocie zadzwoniłam do pastora umówić się na spotkanie. To było 26 sierpnia 2009 r. Wtedy opowiedziałam o sobie i zapytałam, czemu się od nich różnię. Pastor wersetami z Biblii w skrócie przedstawił mi Dobrą Nowinę, plan zbawienia z łaski przez wiarę. Powiedziałam, że chcę poznać słowo Boże, chcę studiować Biblię, zostałam zaproszona na grupkę pastora nazajutrz, do Narwi do Alimowskich. I tu już zaczęły się cuda, nie dojechałabym na to spotkanie, miałam w ten dzień pod opieką swojego chrześniaka i jego siostrę z Hajnówki, i nie wiadomo jak się skończyłyby moje dobre chęci, ale Bóg czuwał: z kolonii w Narewce wyrwał na kilka godzin Kasię, ja jestem pewna, że dokładnie tylko po to, żeby mnie przy okazji zawiozła właśnie do Narwi na grupkę biblijną, zwłaszcza, że spotkanie, na które teoretycznie jechała okazało się niewypałem. Zawiozła mnie do Narwi, mocno zdziwiona, ale chyba też mocno szczęśliwa, tam dostałam od Filipa Biblię. Tu muszę jeszcze dodać, że jakieś 3 lata temu poprosiłam Kasię, żeby mi na urodziny sprezentowała Biblię, ale oczywiście czytanie jej zaczęłam od początku, nic nie zrozumiałam, odłożyłam i nawet nie wiem gdzie leży… Po pierwszym spotkaniu dalej poleciało jak z górki, oddałam swoje życie Jezusowi, zaprosiłam Go do swego serca. To tak jakbym całe życie żyła obok świata chrześcijan nie wiedząc, że istnieje obok mnie, w Kopanicy Bóg pokazał mi, że jest zasłona, a za ta zasłoną te chrześcijańskie rodziny, ale ja nie mogę sięgnąć przez zasłonę i nie wiem, dlaczego ona istnieje. A podczas spotkania z pastorem zasłona została zdjęta sprzed moich oczu, ujrzałam wszystko… I dzięki temu nastąpiły we mnie niesamowite zmiany: mam ogromną potrzebę słuchania słowa Bożego, czytam Biblię, jakbym chciała nadrobić te 30 straconych lat, wyczekuję każdego spotkania z Wami, odsłuchuję poprzednie kazania, uczę się modlić, chcę, by Jezus mnie prowadził, uczę się piosenek, ogólnie jak to opisał Rafał: Jezus mnie na ramionach nosi. Ja, dla której wstydem było przyznanie się do własnych słabości, wstydem była rozmowa o Bogu, ja jestem taka szczęśliwa, jak poznaję Biblię, jak słucham świadectw Waszych, wszystko w Jezusie mnie uskrzydla… Miałam to szczęście kilkakrotnie w ostatnim czasie czuć bardzo silną, wręcz namacalną miłość Boga, Jego bardzo bliską obecność, jak dotyk, to niesamowite uczucie cudu, wszechogarniającej miłości…
Opowiem jeszcze może o moich wątpliwościach, bo tak jak ja powiedziałam Asi, że po jej świadectwie wiem, że nie jestem odosobniona, bo miałyśmy podobne przeżycia, tak może komuś pomoże, jak się dowie, jakie ja miałam wątpliwości. Zawsze pomagała mi świadomość, że ktoś jeszcze oprócz mnie tak samo myśli. Niech to będą nawet najgłupsze myśli, ale jeśli nie tylko ja tak myślę, to może nie jestem szalona…
Ja po zaproszeniu Jezusa do serca nie wiedziałam, czy zrobiłam to w odpowiedni sposób, bo nie stała się nagła światłość, nie raził mnie piorun, rozumiecie, czekałam na jakiś znak z nieba, że to już coś się we mnie zmienia. W sumie to ok. 2 tygodni codziennie zapraszałam Go do serca, bo cały czas miałam wrażenie, że jeszcze nie przyszedł, nic się nie działo. Słuchamy czasem cudownych świadectw ludzi, którzy z takich zatwardziałych grzeszników w ciągu jednej chwili zostają przemienieni i dotknięci przez Ducha Świętego. Otóż u mnie teoretycznie nie było żadnego znaku, pewnie nikt po mnie nie odgadłby, że już coś się zmieniło, że narodziłam się na nowo. Słuchajcie, nie po wszystkich widać, nie martwcie się, że to może jeszcze nie to. Rozmawiałam z kilkoma osobami, u których przebiegało to spokojnie, bez żadnych zmian zewnętrznych. Miałam takie wątpliwości, że może to, co głęboko czuję, to tylko jakieś omamy, że to przeminie, że to tylko moje subiektywne odczucia. Ale już się nie boję, wiem, że to szczęście, które mnie wypełnia, ta miłość, to moje uwielbienie do wiatru, listków, słońca, płynie od Jezusa, który pozwolił mi otworzyć oczy na cuda, stworzone przez Boga. Duch Święty jest jak cudowny program antywirusowy i korektor błędów w jednym: każde złe słowo, każda nieczysta myśl automatycznie zostaje w moim mózgu wykryta, pojawia się wybór: usuń lub przypomnij później. Pojawia się też natychmiastowa chęć poprawy i wyznania tego grzechu przed Jezusem.
Teraz chcę przyjąć chrzest i dalej wzrastać w Panu. Dziękuje mu bardzo za to, że pomimo tego, że nigdy Go nie szukałam, on znalazł mnie i podał mi swą dłoń. Wiem, że nie będzie łatwo, mąż nie do końca rozumie, co się ze mną dzieje, tata rzucił słuchawką, jak się dowiedział, że uczęszczam na nabożeństwa, ale ja wierzę, że Bóg pomoże mi to wszystko uporządkować. Mogę już po kawałku rozwalać mur dookoła mojego serca, bo mam już ochronę Jezusa. To On jest teraz moją tarczą i moją siłą. Niedawno dowiedziałam się, że Kasia z Arturem od ponad 13 lat się za mnie modlili, nie rezygnujcie z nikogo, nawet jak się okazuje mocno oporny…
Módlcie się za mnie, aby do mego serca nie wkradła się niepewność, wiem, że nie mogę polegać na sobie, ale proszę w Imię Jezusa o wiarę, siłę i wzrost ku Jego chwale. Jeszcze się muszę bardzo dużo nauczyć, ale już wiem, czego chcę, jaką chcę podążać drogą.
Amen